Powódź Tysiąclecia – minęło 25 lat. Zobacz, jak broniliśmy zoo
Lipiec 1997 roku we Wrocławiu pamięta każdy, kto był świadkiem Powodzi Tysiąclecia. Ta tragedia na zawsze zmieniła obraz stolicy Dolnego Śląska. Zagrożone zalaniem przez wodę było także wrocławskie zoo, którego pracownicy oraz mieszkańcy Wielkiej Wyspy bronili całymi dniami i nocami. Układali worki z piaskiem, wozili ciężkie kamienie, umacniali wały kratami, ewakuowali zwierzęta. W nocy z piątku 11 lipca na sobotę 12 lipca przez miasto przetoczyła się największa fala powodziowa. Zabrakło kilku centymetrów, by woda przelała się przez wał przy zoo. Obrona ogrodu trwała jednak przez wiele kolejnych tygodni.
W 25 lat po Powodzi Tysiąclecia, na Baszcie Niedźwiedzi można obejrzeć wystawę zdjęć autorstwa Mieczysława Michalaka, wieloletniego fotoreportera Gazety Wyborczej, który był świadkiem obrony Wielkiej Wyspy. Fotografie przedstawiają walkę z żywiołem we wrocławskim zoo i budowę wałów przeciwpowodziowych, głównie właśnie przy Baszcie Niedźwiedzi, której fundamenty zostały podmyte.
Autorzy zdjęć w tekście: Mieczysław Michalak, Mirosław Piasecki, Elżbieta Gajewska.
Czytaj także: Ile jedzą zwierzęta w zoo i jak dużo to kosztuje?
„Idźcie ratować zoo”
Powódź Tysiąclecia była największą powojenną katastrofą we Wrocławiu. Już kilka dni przed nadejściem fali powodziowej było wiadomo, że żywioł naciera z wielką siłą. Niektórzy do końca wierzyli, że miasto jest bezpieczne i zaprojektowane tak, by większych strat nie było. Inni przeczuwali najgorsze i chcieli być przygotowani na najczarniejszy scenariusz. W zoo trwały wzmożone prace zabezpieczające. Nikt nie chciał narażać zwierząt.
W dniach poprzedzających nadejście wielkiej fali mobilizacja była wielka. Na początek tylko pracownicy zoo walczyli z żywiołem. Wkrótce na pomoc ruszyli okoliczni mieszkańcy z Dąbia, Biskupina, Sępolna, Bartoszowic, Zalesia i Zacisza. Ze wszelkich sił chcieli ochronić nie tylko własny dobytek, ale i bliski ich sercu ogród zoologiczny.
– Mieszkańcy Sępolna i Biskupina zdawali sobie sprawę, że jeśli puszczą wały przy zoo, ich osiedla zostaną zalane. Dlatego wolontariusze tłumnie przychodzili z pomocą. Ocenialiśmy, że 10 tysięcy osób przyszło ratować nasze zoo – mówi Ewa Piasecka, starszy specjalista ds. współpracy z zagranicą.
Podczas mszy w pobliskim kościele przy ul. Wittiga proboszcz Stanisław Golec wezwał mieszkańców do obrony ogrodu zoologicznego. “Pomodlić możemy się kiedy indziej, teraz bierzcie łopaty i gumowe buty i idźcie ratować zoo” – powiedział. Pracownicy ogrodu w tych dniach myśleli o ochronie swoich bliskich, ale też ukochanych zwierząt. Gromadzili się w zoo starając się przewidzieć, jakie skutki może przynieść nadejście wielkiej fali i co można zrobić, aby uniknąć najgorszych konsekwencji.
Szacujemy, że w obronie zoo brało udział około 10 tysięcy ochotników, którzy wymieniali się przy pracy.
Budowa wałów i ewakuacja zwierząt
W kalendarium powodzi wrocławskiego zoo spisanym przez Ewę Piasecką czytamy, że pierwsze działania w związku z ulewami podjęto już od 6 lipca. Zalane zostały wybiegi zwierząt, głównie w Starej Części zoo, między innymi wybieg pum. Deszcz przeciekał przez okna i dach pawilonu Małych Ssaków.
Woda przesączała się przez wał od strony Odry. W zagrożonych zalaniem wybiegów sąsiadujących bezpośrednio z wałem przeciwpowodziowym ewakuowano konie i sitatungę. W kolejnych dniach przeniesiono mary patagońskie, kangura, bantengi, lamy i kuce, borsuki, rysie, lisy i jenoty. Potem zalane zostały wybiegi nilgau i koników polskich, danieli, jeleni, saren i dzików.
Konieczne było umocnienie wałów za zoo i Jazu Szczytnickiego. Gdyby ten ostatni puścił, zoo leżące bezpośrednio nad Odrą zostałoby zalane do wysokości 1. piętra. Do umocnienia wałów potrzeba było piasku. Pracownicy opróżnili wszystkie piaskownice i wybiegi na terenie zoo, także Dzieciniec. Transportowali piasek należącymi do zoo pojazdami bezpośrednio na wały. Wkrótce zaczęło brakować materiału do napełniania worków.
Woda wlewała się do zoo przez odpływy kanalizacyjne. Wylewał także staw połączony z rzeką. W związku z zagrożeniem zalania zamknięto przepusty łączące staw z Odrą, ale mimo to woda w nim wzbierała. Do stawu zawaliło się drzewo.
Dzień po dniu trwała ewakuacja coraz większej liczby zwierząt. Najmniejszy problem był z tymi gatunkami gadów, płazów i ptaków, które można było spakować do pojemników, akwariów i skrzynek i przenieść na wysokie piętra budynku Terrarium. Zwierzęta z piwnic zapleczy hodowlanych przeniesiono wyżej. Piwnice Terrarium, pawilonu goryli i innych pawilonów stopniowo zalewane były wodą.
Część wybiegów była otwarta w taki sposób, by w razie nadejścia wielkiej wody zwierzęta mogły uciec. Kopytne pracownicy przeprowadzili tam, gdzie teren jest położony trochę wyżej, czyli na “wysypisko” – górkę za magazynem (jest to część zoo sąsiadująca ze stadionem Ślęzy, dziś Intakus Parkiem). Pracownicy zoo wjechali na górkę także traktorami i innymi maszynami rolniczymi, pojazdami technicznymi i transportowymi – ogrodowymi nysami, żukiem i enerdowskim roburem, w noc przed spodziewaną wielką falą (z 11 na 12 lipca).
Woda wybijała kanalizacją, przesączała się pod wałami albo pochodziła ze stawów które wystąpiły z brzegów. Na zdjęciach zalana fosa wybiegu szympansów.
Czytaj także: Najciekawsze zwierzęta w Terrarium ZOO Wrocław
Na ratunek zoo w Opolu
Niektórych zwierząt po prostu nie było gdzie wyprowadzić. Wywóz gatunków z zoo w tym czasie był niemożliwy. Gdyby woda zalała zoo, część zwierząt, na przykład drapieżników, po prostu by się utopiła. Taka tragedia spotkała kilka dni wcześniej zoo w Opolu.
– Dyrektor zoo w Opolu wydzwaniał, by ratować tyle zwierząt, ile można. Pojechaliśmy do Opola na dwa samochody, wzięliśmy skrzynie na zwierzęta. Tego dnia lało. Droga dojazdowa do zoo była już zalana – wspomina wydarzenia z 9 lipca 1997 r. Mirosław Piasecki, dyrektor naczelny ZOO Wrocław. – Wzięliśmy od nich dwa samce antylopy nilagu, koba śniadego, a także trzy psy dingo. Załadowaliśmy zwierzęta w ostatniej chwili – dodaje Mirosław Piasecki.
– Gdy wracaliśmy, już zalewało autostradę między Opolem a Brzegiem. Kilka chwil po dotarciu na miejsce w radiu zakomunikowali, że autostrada jest już nieprzejezdna mówi.
Niestety, dla zoo w Opolu bilans powodzi był tragiczny. Część zwierząt została wywieziona lub wypuszczona, ale niektóre po prostu potopiły się we własnych klatkach. Wody było pod sufit. Helikoptery ewakuowały pracowników ogrodu zoologicznego z dachów. Zoo trzeba było zbudować zupełnie od podstaw. Zwierzęta z Opola cało dotarły do Wrocławia gdzie fala dopiero nadchodziła. Nasi pracownicy do końca liczyli, że czarny scenariusz się nie powtórzy i woda nie wedrze się na nasze wybiegi. Od tragedii takiej jak w Opolu było bardzo blisko.
Wybiegi niektórych zwierząt były zalane lub częściowo zalane, gdyż woda przesączała się przez wał. W środku zniszczony pawilon małych drapieżców – nie przez wodę tylko na potrzeby ratowania wału – pawilon znajdował się tuż przy baszcie a tamtędy dojeżdżały samochody z kamieniem. Szympansom została na wybiegu tylko jedna lina.
Wielka fala, a potem wielotygodniowa obrona zoo
Noc z 11 na 12 lipca była pełna napięcia. Niektórzy budowniczy wałów zostali na nich przez cały czas, pilnując, czy nie ma przecieków. – Nie spaliśmy trzy dni i dwie noce – wspomina Ewa Piasecka.
Fala kulminacyjna dotarła do samego szczytu wału za zoo. Do przelania zabrakło dosłownie kilku centymetrów.
Wydawało się, że zagrożenie odeszło, ale ulga była chwilowa. Poziom wody opadł względem fali kulminacyjnej, ale nadal był wysoki. Wały były zagrożone i wciąż musiały być umacniane 2-3 rzędami worków. Szalejąca woda wymyła nabrzeże w pobliżu Jazu Szczytnickiego. Z terenu zoo pracownicy pozwozili kamienie, a z magazynu wyciągnęli nieużywane kraty. Z wybiegów małp zdemontowali liny, które posłużyły potem do wiązania umocnień. Ogrodowy traktor ciągle był w użyciu transportując materiały. Zwykłe worki z piaskiem układane na wałach w pobliżu jazu nie wystarczyły: woda wymywała je ze zbyt wielką siłą. Ziemię trzeba było dozbroić. Kraty wkopywano w wał, a między nie wrzucano worki z piaskiem, kamieniami, żwirem, a konstrukcję z krat związywano linami. Obrona zoo trwała jeszcze wiele tygodni, gdyż woda utrzymywała się wysoko.
Mieczysław Michalak, reporter Gazety Wyborczej i autor zdjęć na naszej wystawie wspomina huk wody przelewającej się przy jazie za zoo. – Różnica między powodzią na Sępolnie i Bartoszowicach, a w zoo, była taka, że tam przyszła ona cicho. Woda spokojnie sobie płynęła, choć stopniowo się podnosiła. W zoo zerwała skarpy, szumiała i rwała. Gdy potem stałem o północy na wale na Sępolnie, była taka cisza, że zastanawiałem się, czy jest ta powódź, czy nie – opowiada Mieczysław Michalak.
Pamięta, że ludzie pracujący przy umacnianiu wału za zoo byli przywiązywani linami do drzew, by nie porwał ich nurt. Liny pochodziły z wybiegów małp. Służyły one także do przywiązywania worków. Szympansom została tylko jedna lina.
Na początku pracownicy zoo, a wkrótce także i okoliczni mieszkańcy, bronili ogrodu własnymi siłami. Potem przy wzmocnieniu wału pomagała koparka z Politechniki Wrocławskiej. Na pomoc przybyło także wojsko i jego śmigłowce. Na stadionie Ślęzy obok zoo był punkt napełniania worków z piaskiem. Wojskowe helikoptery lądowały na boisku z dużą częstotliwością, transportując worki do Jazu Szczytnickiego w okolice cypla między Odrą i Starą Odrą (w pobliżu dzisiejszego baru ZaZoo Beach Bar). 22 lipca startujący helikopter, który poderwał się z hukiem ze stadionu, przestraszył zebrę, która spłoszyła się i uderzyła w przeszkodę skręcając kark.
„Helikoptery zmieniły trasę: latają w pobliżu alpinarium i płoszą sitatungi połączone z kudu. Spłoszyła się samica zebry bezgrzywej i rozbiła śmiertelnie o ogrodzenie. Samice gnu i pozostałe zebry nie płoszą się. Podczas wieczornych wybuchów na wale płoszą się zwierzęta w starej części” – czytamy w kalendarium.
Wybieg zebr znajdował się wtedy przy stadionie, tam gdzie obecnie mieszkają watussi. Zebra była na szczęście jedyną ofiarą Powodzi Tysiąclecia we wrocławskim zoo. Zwierzęta były wtedy bardzo zestresowane hałasem i nisko latającymi helikopterami. Między innymi niedźwiedzie i rysie były bardzo niespokojne (także ze względu na hałas od ulicy). Część ptaków porzuciła lęgi. Do większej tragedii na całe szczęście jednak nie doszło.
Po odejściu głównej fali powodziowej zagrożenie nadal było wielkie. Woda z wielką siłą wymywała wał. Trzeba go było wzmocnić kratami, workami i linami.
Mieszkali w zoo
Niektórzy pracownicy zoo doskonale pamiętają obronę ogrodu podczas Powodzi Tysiąclecia, bo brali udział w tamtych wydarzeniach. Mirosław Piasecki, obecnie dyrektor naczelny wrocławskiego zoo, a wtedy kierownik zwierząt kopytnych, a także jego żona Ewa Piasecka (obecnie starszy specjalista ds. współpracy z zagranicą) mieszkali wraz z rodziną na terenie ogrodu. Pracowali bez przerwy, nie było chwili odpoczynku. A ponadto nawet gdyby chcieli, nie mieli możliwości wrócić do domu.
– Nasz dom na placu Staszica był zalany. Nie miałem po co tam jechać. Spałem tu – przyznaje Mirosław Piasecki. Ewa Piasecka pamięta dokładnie całą powódź we wrocławskim zoo. Zajmowała się między innymi opatrywaniem ran dzięki apteczkom otrzymanym od pogotowia. Przy napełnianiu worków gruzem, kamieniami i dźwiganiu ciężarów, częste były otarcia, drobne skaleczenia.
– Największy problem był z wodą, bo tej zabrakło bardzo szybko, a zwierzęta trzeba było czymś poić. Otrzymaliśmy dwa beczkowozy z Politechniki Wrocławskiej. Jeden z ochotników znał dojazd wzdłuż Odry do wodociągów, gdzie można było napełnić beczkowozy wodą. Na osiedlach też brakowało ludziom wody, więc poleciliśmy, by co drugi beczkowóz się tam zatrzymywał i rozdawał ją mieszkańcom – opowiada Ewa Piasecka.
Zalany był także leżący na Zaciszu dom Marka Pastuszka, obecnie Kierownika Terrarium w ZOO Wrocław, 25 lat temu pracującego w zaopatrzeniu ogrodu. Podczas powodzi praktycznie mieszkał on w zoo. Przed przyjściem fali kulminacyjnej układał na wałach worki z piaskiem, którego szybko zabrakło. Potem pracował przy zabezpieczeniu jazu za zoo – jako jeden z pierwszych zauważył, że jaz został uszkodzony i wzmacniał go kratami, linami, i kamieniami. Zajmował się także zapewnieniem pracownikom i zwierzętom pożywienia.
– Z magazynu wynieśliśmy co cenniejsze rzeczy, w tym karmę, bo zwierzęta trzeba było czymś żywić. Składowaliśmy ją na korytarzach zaplecza Terrarium – byle wyżej. Tam też przenosiliśmy mniejsze zwierzęta.
– Pamiętam też, jak pojechałem do HIT-a przy ul. Długiej zdobyć prowiant dla naszych pracowników. To był pierwszy taki duży market we Wrocławiu. Kupiłem zgrzewki wody, pieczywo, pasztet, podstawowe produkty, z których potem panie z różnych działów zoo przygotowywały jedzenie. Jeść trzeba było, choć oczywiście rzadziej, bo nikt nie myślał o jedzeniu. W telewizji widziałem, że HIT zalało następnego dnia, tak jak Kozanów – opowiada Marek Pastuszek. – Wtedy jeszcze działał telewizor. Potem nie było prądu – dodaje. Wodę i prąd odcięli jako pierwsze media. Najdłużej trwały dostawy gazu.
Posiłki przygotowywała między innymi Ewa Piasecka. – Pamiętam słynne parówki. Tuż przed powodzią otrzymaliśmy w darach paczki parówek. Podczas powodzi gotowaliśmy to w kółko – mówi.
22 lipca pojawiła się w zoo woda z wodociągów, ale tylko do zmywania podłóg i spłukiwania ubikacji. Była niezdatna do picia. Tymczasem to, co płynęło Odrą było po prostu ściekiem. Woda w zoo utrzymywała się w piwnicach jeszcze tygodniami, dopiero pod koniec lipca zaczęła opadać. Następnie, jesienią, trwał wielki remont wałów za zoo.
Powódź Tysiąclecia we wrocławskim zoo na szczęście nie wyglądała tak, jak w Opolu. Taki scenariusz mógł się jednak ziścić, gdyby nie budowa wałów i praca tysięcy wolontariuszy. W 25 lat po powodzi pragniemy serdecznie podziękować wszystkim tym, którzy w lipcu 1997 roku wspólnie z pracownikami naszego zoo pomagali chronić nasze zwierzęta i dobytek.